Fałszywy Anioł

Mateusz Rymkiewicz

Marcin liczył sobie siedemnasty rok  i był jednym z tych, którzy natknąwszy się na grupkę zgromadzonych na placu wpadają z impetem w sam środek krzycząc: „Obić gnaty! Powiesić!” Dodać należy, iż nie zastanawiał się przy tym, czy tłum przyciągnął widok przestępcy, czy też zwyczajnego handlarza. Każda manifestacja była jego, kroczył na czele, niosąc wielki transparent, wykrzykując ułożone na prędce hasła. Był uosobieniem rewolucjonisty, kiedy tylko usłyszał, że w którejś dzielnicy doszło do mniejszego, czy większego nieporozumienia między samymi mieszkańcami, bądź z władzami Spółdzielni zjawiał się gotowy „rozwiązać konflikt”.

            W ostatnim czasie Marcin podczas serii międzyszkolnych debat bardzo się miotał, stawał po stronie krzykaczy dopuszczając do głosu swoją lwią naturę. Wieczorami przemierzał pieszo, bądź na rowerze okolicę w poszukiwaniu „swoich” przeciwników, co kończyło się dla nich niezbyt szczęśliwie sprawiając, że w  pobliskim  szpitalu mieli pełne ręce roboty. Pewnego wieczoru ktoś sprytniejszy zarzucił mu worek na głowę, lekko przy tym ogłuszając i zaciągnął do opuszczonej fabryki, gdzie pomalował czerwoną farbą olejną odwrotną stronę medalu. Zrobiła się z tego niezła awantura, nie dość, że nie Marcin szorował przez godzinę zadek rozpuszczalnikiem to jeszcze jego banda dopatrzyła się osobistej zniewagi i poprzysięgła zemstę. Jacek, prawa ręka Marcina, zupełnie jakby to jego duma ucierpiała postanowił odszukać sprawcę  i dać mu nauczkę. Zwołał wiec i w płomiennych słowach pokazując znaleziony w miejscu zbrodni kolczyk obwieścił pospolite ruszenie.

– Do skutku, będziemy sprawdzać każdego obywatela dopóki nie znajdziemy i nie zaaresztujemy winnego! Tu jest dowód – pokazał kolczyk –  jest klucz brakuje tylko zamka.  Znajdę właściciela!

            Członkowie bandy czwarty już z kolei dzień dwoili się i troili, ale znalezienie kogoś
z dziurą w uchu w gąszczu ludzi graniczyło z cudem, łatwiej było już znaleźć igłę w stogu siana. Jacka rozsadzała energia.

– Trzeba uzbroić się w cierpliwość, poczekać, aż sprawca popełni pierwszy błąd, a sprawiedliwość i bez pospolitego ruszenia zrobi swoje. Powiedział Paweł.

– Po moim trupie.

Wznowiono poszukiwania. Jako, że ogłuszony Marcinek, z workiem na głowie ni jak nie mógł widzieć kto go tak urządził to jedynymi świadkami całego zdarzenia były worek i pomalowany zadek. Osobą posiadającą właściwe narzędzia detektywistyczne był Rudy. Zatem wkroczył do akcji wraz z dobytkiem w postaci Azora – psa tropiącego rasy rodzimej. Azor worek wąchał, podrzucał  w górę, zbadał przednimi łapami, a na koniec używając zębów próbował rozgryźć jego zagadkę. Worek nie chciał współpracować i pozostał najbardziej anonimowym workiem świata. Pozostał jeszcze zadek, ale malarz nie złożył podpisu pod swym dziełem zatem wszyscy stali w punkcie wyjścia z kolczykiem w ręce.

– Mam! Jutro punkt siódma blokujemy wejście do czwórki. Tam widziałem właściciela kolczyka. Krzyknął  Jacek, którego synapsy nagle zaiskrzyły.

Dodać należy, że czwórką nazywano największe liceum w mieście, a jako nauczyciel informatyki  pracował tam brat Jacka.

– Jurek, jutro szkoła musi stanąć, użyjesz swoich sztuczek i zablokujesz wszystkie drzwi. 

– Mózg mojego młodszego braciszka również.

– Mój mózg funkcjonuje bez zarzutu, nie musi stawać.

– Jacek, obserwuję cię od kilku dni – powiedział spokojnie Jurek – wydaje ci się, że twój mózg funkcjonuje bez zarzutu, tymczasem blokuje go twoja zajadłość nie pozwalając włączyć samozachowawczego instynktu. Ośmieszasz się. Żal mi ciebie.

– Nic mnie to nie obchodzi, szkoła musi stanąć. Zero wejścia, zero wyjścia, albo mi pomożesz albo zrobię to siłą.

– Proszę, zrób to sam bohaterze, jeden przycisk, o tutaj. Klik i już. Objaśnił Jurek pokazując ikony na ekranie swojego laptopa.

– Tak, klik i wszystko się zatrzyma. W głosie Jacka czuć było wściekłość.

– Pewien człowiek miał  syna, który tracił wzrok. Z dnia na dzień chłopiec coraz gorzej widział. Ojciec chcąc coś zrobić dla własnego dziecka postanowił potłuc wszystkie okulary. Jacek chcesz zablokować wejście do czwórki, czuję w tobie nienawiść, mnie to nie śmieszy, żal mi ciebie, tak po prostu, jak tego ojca, który potłukł okulary. Odpowiedz samemu sobie, czego chcesz? Dorwać faceta z dziurą w uchu? Walić głową w mur?  Każda chwila będzie ci przypominać co zrobiłeś. I co dalej? Wojna jest największą hańbą, co zrobić kiedy wróg napada, odbiera ci wolność, maluje drugą stronę medalu? Bronisz swoich najświętszych praw, bronisz sprawiedliwości. Tylko tym wrogiem stajesz się ty sam i to ty zaczynasz wojnę bo durne ego nie daje ci spokoju. To jest najbardziej niegodziwy rodzaj wojny. Stworzyliście z Marcinem własne prawo, które ma chronić całą bandę ale to nie znaczy, że masz się teraz mścić. Wpadacie w sam środek burzy. Chcesz mu dorównać, tylko czym i po co?

Usiedli na tarasie, Jacek nieco ochłonął i spojrzał na brata. – Powiedz szczerze, to byłeś ty i miałeś wspólnika, prawda?

– Ograniczyłem się do tego, że nieco ogłuszyłem Marcina, wsadziłem mu na głowę worek
i zataszczyłem do fabryki. Reszty dokonał kto inny, ja tylko duchowo wspierałem miejscowy talent malarski.

– No tak, zawsze poukładana, szukająca kompromisu Julka. Zgadza się?

Jurek spojrzał przed siebie, żółte pole rzepaku zlewało się z czerwienią zachodzącego słońca. Barwy zmieszały się na kształt ognistego języka, zupełnie jak oni, bracia jak ogień i woda, niby osobno ale bez siebie nie mogą istnieć. I Julka, dziewczyna, która wszystkich stawiała do pionu. –  Tak, to była Julka. – Powiedział.

– W samo sedno, masz rację. Odłożyłem rozsądek na bok, myślałem, że jak przygwożdżę do muru wszystkich wrogów stanę się bohaterem. Tymczasem byłem ślepy. Jacek westchnął.

– Gdybyś  zamiast robić rozróbę najpierw pomyślał co tak naprawdę chcesz zrobić nie musiałbyś żałować głupstw, których narobiłeś razem z Marcinem. Myślisz, że jak spuścisz komuś łomot, tak że z kija paździerze polecą to załatwisz sprawę. Emocje są ważne, są niezbędne w życiu, ale nie mogą istnieć bez rozumu, same. Pamiętaj o tym.

            Jacek wyszedł z domu, za rogiem stał Marcin. Zmierzyli się wzrokiem.

– Fałszywy anioł zawładnął szarymi komórkami zajmując bezprawnie ich miejsce. Myślałem, że to w dobrej wierze,  kułem żelazo póki gorące przekonany, że jak wymodeluję je milimetr po milimetrze stworzę bohatera, zmienię rzeczywistość. Powstała fałszywa rzeczywistość z echem przekleństw zatrutych jadem nienawiści. Rozum, dopiero potem emocje. Rozumiesz? Wychodzę z tego. Tobie radzę to samo. Powiedział Jacek.

– Dyrdymały. Skrzywił się Marcin. Po chwili dodał. – Może masz rację. Za dużo fałszywych aniołów pracuje na szkodę ludzkości mącąc umysły.